Szaro, buro i ponuro. Deszcz na przemian z zachmurzonym niebem. Każdego dnia budzę się z marzeniem o słonecznym dniu. Marzenia – dobra rzecz. Zawsze trzymają przy życiu 🙂
Nie ma co jednak marudzić! Z marudzenia nic dobrego się jeszcze nie urodziło. Dlatego pomimo mało optymistycznych prognoz pogody, trzeba cieszyć się tym, co się ma. Nie ma słońca? Trudno. Ważne, żeby mieć inne źródła energii na ten jesienno-zimowy czas.
Na pewno każdy z Was ma swoje sposoby na przetrwanie tego okresu. Na pewno każdy z Was uzbroił się w zupełnie inną broń. Ja mam swoją. I zamierzam się z Wami nią podzielić :))
Moje sposoby na depresyjną, mało dosłonecznioną jesień.
1. Odsłoń żaluzje/rolety/zasłony
Śmieszne? 🙂 W ogóle nieśmieszne! Mam taki nawyk, że kiedy wstaję nie odsłaniam żaluzji w sypialni. To znaczy – nie odsłaniałam. Mam okno od zachodu, więc chronię w ten sposób pokój przed zachodzącym gorącym letnim słońcem. Dzięki temu jest chłodniej, kiedy kładę się spać.
Nie robiłam tego również w okresie jesienno-zimowym. W końcu wychodzę z domu – jest półmrok, wracam – jest już ciemno. Uznawałam, że nie ma w tym najmniejszego sensu. Uznawałam – do czasu, kiedy podjęłam decyzję by robić inaczej:) (tonący brzytwy się chwyta, więc wymyśliłam, że może choć ten drobiazg zacznie mnie pozytywniej ładować o poranku).
Już odsłaniam żaluzje każdego poranka. Nawet, kiedy wstaję po 5. Po prostu dokonuję tym sposobem magicznego rozdzielenie nocy od dnia. Myślę sobie wtedy (choć często jest jeszcze ciemno) – Witaj dniu! 🙂 Drobiazg, żeby nie powiedzieć pierdoła (dla niektórych z Was pewnie totalny nonsens;)), a pomaga mózgowi przestawić się na tryb dzienny.
2. Włącz coś w tle.
Lubię ciszę. Ale kiedy ostatnio było mi aż tak źle (o czym zresztą mogliście przeczytaj tutaj), postanowiłam podjąć próbę poszukania choćby najmniejszego źródełka energii. Włączam radio internetowe. Ulubione. O wczesnych godzinach porannych (a dla niektórych wciąż jeszcze nocnych) z reguły leci sama muzyka. I na dodatek wcale nie jakaś smętna. Ktoś do mnie mówi, choćby w piosence. Puszczą coś bardziej dynamicznego – podryguję w rytm. Baaa, nawet podpśpiewuję. I nawet zakrada się na moje usta uśmiech, co jest dość nietypowe. Zwykle w jesienne i zimowe poranki lepiej wychodzi mi powarkiwanie niż uśmiechanie się.
3. Zjedz ciepłe śniadanie
Śniadanie – rzecz święta. Ciepłe śniadanie w okresie jesieni i zimy – rzecz jeszcze świętsza. Druga połowa kalendarzowego roku to czas, kiedy nasz organizm łatwo się wychładza. Dlatego tak ważne jest, żeby fundować mu ciepłe posiłki. A ciepłe śniadanie to już w ogóle obowiązkowe. Dajemy tym samym naszemu ciału dobre paliwo by zebrało się i zaczęło funkcjonować z energią.
Nie przygotowuję zbyt wyszukanych śniadań. Za mało czasu. Jem zwykle owsiankę z bakaliami albo przetartym bananem. Takie śniadanie można spokojnie przygotować na dwa dni. Następnego po prostu podgrzać. Niewiele czasu trzeba, a bomba energetyczna dla organizmu gotowa.
4. Zabierz do pracy zupę.
Zupy uwielbiam. Jeden gar zupy wystarcza mi na dwa dni. Potrafię jeść ją nawet dwa razy dziennie (biorę zamiast kanapek). Zupa z natury jest rozgrzewająca. Ale są takie, które potrafią to robić jeszcze lepiej. W ostatnim okresie jest to oczywiście zupa dyniowa z odrobiną imbiru, czy też wszelakie wariacje z warzywami strączkowymi.
5. Pojedź do pracy rowerem.
To nie jest mój sposób:). Ale piszę o nim, bo moja koleżanka, która przez rok pomieszkiwała w Holandii bardzo mi go polecała. Holandia – kraj nizinny, z duża ilością deszczowych, pochmurnych i wietrznych dni – to tak na wypadek, gdybyście nie mieli wyobrażenia o warunkach atmosferycznych tam panujących;)
No więc moja koleżanka każdego ranka, niezależnie od pogody, wsiadała na swojego dwukołowca i pedałowała do pracy. Zresztą jak większość Holendrów. Na początku, jak opowiadała, strasznie ją to wkurzało, że zamiast do cieplutkiego auta (a nawet jeśli nie od razu ciepłego, to bardzo szybko ciepłego), wsiada w tym deszczu i wietrze na rower. Ciemno i zimno (w Holandii widno robi się później niż w Polsce). Nerwy jak postronki. Bardzo szybko jednak zorientowała się, że wchodząc do biura (nawet, jeśli nieco przemokła), uśmiecha się i czuje duży zapał do pracy. Czyżby to magia nowego miejsca? – zastanawiała się. To na pewno też, ale głównym powodem była poranna wycieczka rowerem. 15 minut pedałowania na świeżym powietrzu i energia plus 100 na przynajmniej połowę dnia.
Nie wiem, nie próbowałam, ale wierzę na słowo. Zresztą biorąc pod uwagę jakość powietrza w Krakowie… Bez komentarza;)
6. A po pracy relaks
Ale nie żeby na kanapie. Kanapa odpada!!! Musi być ruch albo relaks mentalny. Ja wybieram trening mentalny – wizualizacje przy muzyce do relaksacji lub gongi w grocie solnej. Zumba, siłowania, tańce – wszystko to, co na Was działa. Byle nie do domu. A jeśli już do domu, to na nogach. Albo po holendersku:)
Doenergetyzowanie biorę również z popołudniowo-wieczornych spotkań z koleżankami. Jak się spotkają baby, szczególnie te, którym uda się wyrwać od domowych obowiązków, to ogień gwarantowany. Nie, alkoholu nie trzeba. Spokojnie wystarcza zielona herbata. 🙂
7. Wywar z dziurawca
Dziurawiec to bylina porastająca nasze piękne pola i łąki. Ma wiele dobroczynnych właściwości. jedną z nich jest działanie uspokające i antydepresyjne. Zawdzięcza to hiperycynie, która (jak wynika z badań) hamuje rozkład neuroprzekaźników (serotoniny), których niedostateczna ilość w organizmie daje objawy złego nastroju i przygnębienia.
Czy stosuję? Stosuję 🙂 Jak? Bardzo prosto. Łyżkę dziurawca zalewam szklanką wrzątku i odstawiam na 15 minut. Przelewam przez sitko (żeby mi liście w kubku nie pływały) i popijam 2 razy dziennie.
O dobroczynnych właściwościach tej rośliny naczytałam się niemało. Jest szansa, że poświęcę jej osobny artykuł. Ale już w tym miejscu chciałam Was ostrzec. Chcecie rozpocząć przygodę z dziurawcem? Zrezygnujcie z solarium i z przebywania na dużym słońcu (o tym dużym słońcu to na wypadek, gdybyście planowali zimową podróż do ciepłych krajów). Dziurawiec w połączeniu ze słońcem= plamy.
Niektóre źródła podają także, że picie dziurawca niewskazane jest dla kobiet w ciąży.
Czy to działa? Ponoć tak. To mój pierwszy sezon z tym magicznym eliksirem, więc jeszcze nie chcę się wypowiadać. Posiłkując się jednak opiniami koleżanek zaprzyjaźnionych z nim od lat plus zapoznając się z jego właściwościami, mogę stwierdzić, że działa!:)
8. Pamiętaj o suplementach.
Zdania o suplementacji są podzielone. Należę jednak do ich absolutnych zwolenników. Szczególnie w okresie jesienno-zimowym. Jeżeli nie możemy czerpać witamin w sposób całkowicie naturalny, to warto wspomagać się innymi sposobami. Mówiąc o suplementacji, myślę przede wszystkim o witaminie D i C. Ale nie byle jakich. Znaczna ich część, którą możemy nabyć choćby w hipermarkecie, to jakieś totalne sztuczności, których podstawowym składnikiem nie są bynajmniej wspomniane witaminy. (czytacie przed zakupem skład?). Osobiście już kilka lat temu zaufałam marce Colway i od lat suplementuję się jedynie ich produktami. Witaminę D łykam tylko w tej postaci.