Iwona Menzel, „Szeptucha”

11-06-2014

szeptuchaŚwiat stoi dla nas otworem. Zatarły się granice pomiędzy państwami, tanie linie lotnicze co chwilę zarzucają nas atrakcyjnymi cenami biletów, Internet skrócił dystans pomiędzy miastami, do których nawet jeżeli nie można pojechać, z powodzeniem można zajrzeć, ot, choćby czytając blogi osób, którym udało się tam dotrzeć. Egzotyka jest na wyciągnięcie ręki.

Czy jednak znamy swój własny kraj i miejsca, które są zaraz obok nas?

Podlasie. „Polska B”. Dzika kraina przy wschodniej granicy. Legenda głosi, że tajemne umiejętności, którym dysponują szeptuchy, są darem do Boga, otrzymanym w celu szerzenia dobra i pomocy potrzebującym. Przyjmując ów dar, okazują szczerą chęć pomocy innym ludziom – często kosztem własnych planów na życie.

Olena, bohaterka książki Iwony Menzel, rezygnuje z marzeń o studiach medycznych i po niespodziewanej śmierci babki zostaje wioskową szeptuchą. Poddaje się woli sąsiadów, oczekujących kontynuowania rodzinnych tradycji i postanawia trwać na straży tego, czego nauczyła ją stara Oleszczukowa. Kolejki ustawiające się pod drzwiami domu od samego rana, zapach ziół, monotonny szept modlitw i zaklęć stają się dla niej codziennością. Czy sobie z nią poradzi?

Szeptucha, już szósta książka napisana przez autorkę, w intrygujący sposób odkrywa tajemnice polskiej wsi, nie mniej egzotycznej, niż amazońskie lasy Peru. Przenosi nas w świat ludowej kultury, która zapodziała się gdzieś w cywilizacyjnym rozwoju. Uświadamia, że wszystko, czego potrzebujemy dała nam Natura i że, być może, cały przemysł farmaceutyczny jest potrzebą, która została nam wmówiona. Konfrontuje prawdę i iluzję, łączy nowoczesność z tradycją, odczarowuje zabobony.

Lekki i przystępny, młodzieżowy wręcz, język połączony ze sporą dawką humoru, wyraziści bohaterowie i opisy pięknej przyrody w tle, tworzą opowieść, która szybko wciąga i pozostawia niedosyt. Oraz chęć przeprowadzki na Podlasie. Teraz. Zaraz. Już.

Trygve Gulbranssen, „A lasy wiecznie śpiewają”

a_lasyA lasy wiecznie śpiewają to skandynawska saga, w której nie ma wartkiej fabuły i niespodziewanych zwrotów akcji, a mimo tego czyta się ją z zapartym tchem. Norweska powściągliwość w idealny sposób splata się z postawieniem czytelnika w roli obserwatora, któremu narrator nie zawsze opowiada o tym, co widzi – czasem trzeba wytężyć wzrok, by dostrzec to, czego na pierwszych rzut oka nie widać, pewnych rzeczy się domyślić, a inne sobie dopowiedzieć. Daje to poczucie wolności, bardzo cenione przez bohaterów, którzy lubią uciekać – tak do tajemniczych lasów, jak i wgłąb siebie.

Są małomówni. Świat własnych myśli pochłania ich bez reszty i rzadko ze sobą rozmawiają. Ważą słowa, ceniąc sobie ich wartość. Są dumni, pamiętliwi i uparci. Za ścianą pozornej obojętności i wycofania kryją się jednak gorące i szczere uczucia, którym nie straszne przeciwności losu. Żyją zgodnie z rytmem natury i szanują ją ponad wszystko. Przetrwają w niej tylko ci, którzy są najsilniejsi. Nie tylko ciałem, ale też duchem. Bo cokolwiek człowieka spotyka – powinien zawsze się podnieść i dążyć naprzód, wciąż naprzód, przez całe życie.

Książka spodoba się tym, którym świat dzikiej przyrody i dziewicze krajobrazy są bliższe, niż miejska dżungla (tak, właśnie dlatego sięgnęłam po ten tytuł). Ogromne, ciemne lasy, w których żyją niedźwiedzie, huczące wodospady, niebezpieczne góry pochłaniające istnienia, rozległe łąki i pola uprawiane za pomocą ludzkich rąk, ostre zimy i siarczyste mrozy przenoszą w świat dalekiej północy i… kuszą.

Powieść została przetłumaczona na trzydzieści języków i sprzedana w ponad 12 milionach egzemplarzy. Nie bez powodu. Prosty i oszczędny w stylu język przybliża nam wartości, które są ponadczasowe (akcja książki rozgrywa się w XIX wieku) i które, pomimo upływu wielu lat, aż tak bardzo się nie zmieniły. Ba, wartości, za którymi w dzisiejszym, zabieganym świecie coraz częściej się tęskni.

Bo życie się zmienia, a lasy… Lasy wiecznie śpiewają.

Boel Westin „Tove Jansson. Mama Muminków”

07-05-2013

Mama MuminkówJeżeli wychowaliście się w latach 90. ubiegłego wieku, istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że co tydzień z niecierpliwością oczekiwaliście na kolejny odcinek „Muminków”. Być może baliście się Buki. A może nie? Może było Wam smutno, że nikt jej nie lubi i mieliście ochotę ją przytulić, by ogrzać lodowe serce? Albo fascynowała Was melancholia w oczach Włóczykija, a dźwięki melodii wygrywanych przez niego na harmonijce wzbudzały w sercu tęsknotę, choć sami nie wiedzieliście, za czym. I mieliście ochotę przyłączyć się do niego, gdy ruszał na południe, bo fascynowała Was ta wolność, niezależność i wyruszanie w drogę, tylko po to, by móc kiedyś wrócić.

Pewnie będąc dziećmi nie pomyślelibyście nigdy, że szczęśliwa Dolina Muminków, gdzie „wszystko jest dobre i jasne jak błysk”, zrodziła się jako swego rodzaju lekarstwo na okrucieństwa wojny, czasy niepokoju i rozłąki z bliskimi, w których Tove przyszło dorastać. Ba, nawet będąc już dorosłym trudno się domyślić, że w walizce, którą pewnego dnia przytargali do Domu Muminków Topik i Topcia, kryje się skarb w wymiarze metaforycznym – miłość, którą skrywa się przed światem. Że postać Too-tiki wzorowana jest na osobie wieloletniej przyjaciółki i partnerki Tove, Tuulikki Pietilä, a Tatuś Muminka to w rzeczywistości ojciec autorki, który sam był pisarzem.

Kim była Tove Jansson?

Książka Boel Westin o „Mamie Muminków” jest jak zaglądanie do szuflady z pamiątkami. Tu kartka z pamiętnika, tam bardzo wczesne ilustracje, gdzie indziej znowu rysunki, na których kreska wije się już całkiem dojrzale i z przekonaniem. Reprodukcje obrazów, fotografie i pocztówki. Radości i smutki. Miłości i rozczarowania. Sukces, który ostatecznie staje się przekleńswtem. Wszystko to splata się nam w obraz kobiety wszechstronnie uzdolnionej: pisarki, malarki, ilustratorki.

Biografia Tove przewraca Muminkowy świat do góry nogami. Dziecięce wspomnienia zostają gdzieś daleko w tyle. Wchodzimy w Dolinę pełną znaczeń i zaczynamy je odkrywać, wszystkich poznawać na nowo. I tylko ta tęsknota…

Robert Robb Maciąg, „Tysiąc szklanek herbaty. Spotkania na Jedwabnym Szlaku”

herbata„Polecam podróże. Te dalekie i te bliskie. Życie w podróży nabiera kolorów i smaku, a ludzie wydają się o wiele bliżsi i milsi”. Wsiadłam do pociągu. Bohaterowie książki wsiedli na rowery. I pojechaliśmy – ja w rodzinne strony, oni Jedwabnym Szlakiem.

Gdzieś daleko stąd żyją ludzie, którzy mimo tego, że zupełnie cię nie znają, przyjmą cię pod swój dach, nakarmią i oddadzą swój najlepszy pokój, byś miał gdzie spać. Drzwi do ich domów stoją otworem, a obawa o to, byś niczego im nie ukradł nie ma racji bytu z jednego prostego powodu – nie mają nic, co warte by było zabrania. A życzliwość i zaufanie, którymi cię obdarzą są bezcenne.

Gdzieś daleko stąd to, że nie znasz lokalnego języka nie ma żadnego znaczenia. Wystarcza uśmiech, gesty, spojrzenia. W magiczny niemal sposób nawiązuje się między wami nić porozumienia, która przekształca się niejednokrotnie w coś więcej. Wracając myślami do miejsc, w których byłeś, przed oczyma wyobraźni pojawiają się wszystkie twarze, które miałeś okazję zobaczyć i wszystkie historie, których wysłuchałeś. Mimo tego, że nie rozumiałeś z nich ani słowa.

Gdzieś daleko stąd nie ma telewizorów, a dostęp do Internetu jest totalną abstrakcją. Miejscowi boją się błysku fleszy, bo kojarzą im się z piorunami. A piorun to przecież bóg – człowiek nie powinien mieć urządzenia rzucającego bogami. Dzieci biegają boso. Nigdy nie widziały na oczy książki i nie mają pojęcia o czytaniu. Często są głodne. Mimo tego machają do ciebie radośnie, życząc dobrej podróży. I być może są szczęśliwsze niż dzieci „bogatego Zachodu”, które nie wiedzą, którą zabawką się dzisiaj bawić.

„Spotkania na Jedwabnym Szlaku” to nie tylko podróż przez drogi i bezdroża. To także podróż, dzięki której nabiera się pewnej perspektywy a jednocześnie wiary w to, że ludzie nie są tak źli, jak przedstawiają to media. To podróż wśród ludzi, którzy mimo różnego wyglądu, kultury czy religii w środku są tacy sami i z taką samą radością wypiją z tobą kolejną szklankę herbaty. Pierwszą, setną, tysięczną.

Podróż bohaterów powoli dobiegała końca, a ja powoli przewracałam ostatnie kartki książki obiecując sobie w duchu, że kiedyś również pojadę przed siebie.

Magdalena Skopek, „Dobra krew. W krainie reniferów, bogów i ludzi”

07-03-2013

Nigdy nie byłam fanką zimowych klimatów. Chłód wciskający się pod kurtkę i szczypiący w twarz mróz, kostniejące na wietrze myśli i przemarznięte stopy irytują mnie nawet w polskich warunkach. A ona! Ona pojechała na Syberię. Bo ja wiem, w zasadzie mogłabym być jak niedźwiedź. Zasypiać na te kilka miesięcy i budzić się dopiero wiosną, gdy ciepły promień Słońca łaskotał będzie mnie w nos. No a tam, w tej tundrze, to stale poniżej zera mają. I renifery jedzą. Na surowo. Krew piją. Fuj…

Dobra-krew

Toczyłam ze sobą wewnętrzny dialog, a świat Nieńców opisywany przez Magdalenę Skopek pochłaniał mnie coraz bardziej, a im bardziej mnie pochłaniał, tym bardziej zazdrościłam. Krainy, w której przyroda wyznacza rytm życia. Ludzi, którzy ciągle polują. Kultury, tak odmiennej, a jednocześnie fascynującej. Magicznych miejsc. Cmentarzy. Obrzędów.

Przestrzeni.

„Trawa żółta i słomiana, kolory wyblakłe i przytłaczająca przestrzeń powodująca, że w bolesny, intensywny, prawie fizyczny, a jednocześnie nieuchwytny sposób odczuwa się swoją maleńkość. Dziwna jest ta wibrująca energia wypłowiałej, wietrznej, obcej krainy. Czy można być w środku, a jednocześnie na zewnątrz i obserwować siebie z daleka?”

I odwagi.

Bo przecież pewnie nigdy tam nie pojadę. Tam nie, ale…

„Podróż przecież nie zaczyna się w momencie, kiedy ruszamy w drogę i nie kończy, kiedy dotarliśmy do mety. W rzeczywistości zaczyna się dużo wcześniej i praktycznie nie kończy nigdy, bo taśma pamięci kręci się w nas dalej, mimo, że fizycznie dawno już nie ruszamy się z miejsca. Wszak istnieje coś takiego jak zarażenie podróżą i jest to rodzaj choroby w gruncie rzeczy nieuleczalnej*”.

„Dobra krew” to wspomnienia z podróży, nie tylko tej odbytej wgłąb obcego lądu, ale także (a może przede wszystkim?) tej wgłąb ludzkich dusz i serc, które mimo wielu różnic dzielących ich od autorki, pozostały otwarte. Mocną stroną książki są również fotografie pokazujące życie codzienne Nieńców, ich uśmiechy oraz smutki, które pozwalają wysnuć jeden wniosek: ludzie są wszędzie tacy sami, bez względu na długość i szerokość geograficzną, na jakiej się obecnie znajdują.

*Ryszard Kapuściński, „Podróże z Herodotem”